Ostatnio spotkałem się z kolegą ze studiów. Po paru piwkach ziomek rozochocił się do tego stopnia, że sprzedał mi swoją historię.
Pewnego wieczora wybrał się on ze znajomymi do knajpy. Wypad w męskim gronie, więc poluzowali cugli i dali w palnik. Znaczy: zalali łby i to tak dość konkretnie. Kiedy najebany wsiadł do taksówki, było koło trzeciej w nocy.
Dotarł do domu. Ponieważ jednak przypomniał sobie, iż wychodząc obiecał żonie, że wróci koło północy, dopadł go stres. Postanowił zatem cichaczem położyć się pod kołderką obok niej i taką wersję zdarzeń sprzedać rankiem, następnego dnia.
Jednak jak wiadomo, pęcherze czterdziestoletnich panów nie są zrobione ze stali, więc majfrend poczuł zew i postanowił się odlać. Co by jednak za bardzo nie szumieć wodospadem niskopłuka, zamiast do kibla udał się do kuchni, stanął obok zlewozmywaka i wyjął z szafki swój ulubiony, litrowy kufel. Po czym z odmętów bokserek wyciągnął ptaka i oddał mocz do szklanego naczynia.
Traf sprawił, że w tym samym czasie na sikanie zebrało się jego pani. Ta idąc z pokoju do ubikacji, zauważyła w kuchni światło. Chcąc sprawdzić, czy przypadkiem siakiś włamywacz nie wyżera rodzynek ze świeżo upieczonego ciasta, podreptała w stronę jasności i przyłapała męża z pisiorem w jednej i pełnym słomkowego płynu kuflem w drugiej łapie.
Kolega powiedział, że jak zobaczył zszokowane spojrzenie swojej żony, momentalnie wytrzeźwiał (??? - Koziołek), a mózg wbił się na najwyższe obroty. I nie minęło dziesięć sekund, jak z twarzą Dżona Łejna wycedził:
- No co, kochanie. To w Afryce brakuje wody, a ja będę spuszczał ją w kiblu?